Robienie makaronu należało do dziadka. Tylko i wyłącznie jego. Jak tak sobie dzisiaj myślę, to był to najprawdopodobniej jedyny moment, kiedy można go było zobaczyć w kuchni cośrobiącego. Raz na jakiś czas w niedzielę, kiedy w domu unosił się zapach niezapomnianego babcinego rosołu, dziadek wyciągał maszynkę do makaronu i przepuszczał przez nią coraz to cieńsze warstwy ciasta. A potem zwijał je w luźne rulony i z chirurgiczną wręcz precyzją kroił jednakowe cieniutkie nitki, które następnie lądowały w rosole.
Ja niestety w dziadka się nie wdałam. Mój makaron nosi brzemię braku cierpliwości i kiepskiej wyobraźni co do grubości jaką osiągnie po ugotowaniu w dobrze osolonej wodzie. Założone tagliatelle gdzieś po drodze staje się hybrydą kilku innych makaronowych kształtów. Bo zamiast powiesić je grzecznie na patyczkach i dać przeschnąć w pionie pocięte nitki posypuję mąką i podrzucam rękami i układam i rozkładam. I znowu podsypuję i znowu międlę w dłoniach. Z moim makaronem oblałabym wszelkie możliwe makaroniarskie egzaminy. Oczyma wyobraźni widzę rozsierdzonego włoskiego Szefa, który cały mój makaron jednym ruchem umieszcza w koszu na śmieci.
Tak. Mam świadomość niedoskonałości. Ale za każdym razem popełniam te wszystkie możliwe błędy raz za razem. To mój makaron i może być taki, jaki zechcę żeby był. Nawet, jeżeli bardziej pasuje do niego określenie kluski. Taki mi smakuje, taki będę sobie robić. Przynajmniej do momentu, kiedy nie kupię sobie stosownego sprzętu.
Do dzisiejszego dania makaron możecie zrobić sami. Będzie intensywnie żółty, poprzeplatany gdzieniegdzie niteczkami szafranu. Jeżeli się Wam nie chce, możecie użyć makaronu ze sklepu a do wrzącej wody dorzucić szczyptę szafranu. Ale to nie będzie już to samo, choć wciąż dobre. A makaron jako danie?
Symfonia smaków. Prowadzona przez masło niosące złożone smaki przypraw i słodkiej cebulki. Wzmocniona świeżymi ziołami, przełamana subtelną słodyczą makaronu. Pod batutą wirtuoza Yotama Ottolenghi. Jeżeli spróbujecie, długo nie zejdzie z Waszego afiszu.
440 g mąki (najlepiej „00″)
4 jajka
2 łyżki oliwy
2 szczypty szafranu
4 łyżki wrzącej wody
4 łyżki oliwy
1 łyżeczka kurkumy
Szafran zalej wrzącą wodą i odstaw na 10 minut. Mąkę przesiej na blat, dodaj kurkumę, zrób wgłębienie. Jajka rozbij lekko z oliwą, dodaj namoczony szafran, razem z wodą. Połącz płyny z mąką i zagnieć gładkie ciasto. Owiń je w folię spożywczą i odłóż w chłodne miejsce na godzinę. Następnie podziel na 2-3 części. Każdą rozwałkuj cienko, zwiń w rulon i pokrój w paski, które podsusz przez 10 minut. Przygotuj przyprawione masło:
100 g masła
4 łyżki oliwy
3 średnie cebule
1 łyżeczka mielonego imbiru
1 łyżeczka słodkiej papryki
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1 łyżeczka pieprzu kajeńskiego
1/2 łyżeczki płatków chilli
1/2 łyżeczki kurkumy
sól, pieprz
świeża mięta, kolendra lub pietruszka
Na patelni rozpuść masło, dodaj oliwę i drobno posiekaną cebulkę. Duś przez 10 minut, aż cebulka zmięknie a masło nieco się zbrązowieje. Dodaj wszystkie przyprawy i połącz z masłem. Zestaw z ognia.
Gotuj makaron przez 2-3 w dużej ilości wrzącej osolonej wody. Odcedź, przelej zimną wodą. Wrzuć na patelnię i mieszaj, aby makaron dobrze pokrył się masłem i przyprawami. Dodaj posiekane świeże zioła. Najlepiej gra mięta z kolendrą. Zamiast kolendry może być pietruszka, ale nie wolno Ci zrezygnować z mięty. Całość można zwieńczyć prażonymi orzeszkami piniowymi, ale ja kompletnie o nich zapomniałam.
Co ty na to?
A może coś takiego?
The post Symfonia smaków: szafranowy makaron z przyprawionym masłem. appeared first on Gotuje, bo lubi.